Na linii frontu: Lazerian IV

„Na linii frontu” to całkowicie nowa seria holoreportarzy, prowadzona z samego serca najważniejszych wydarzeń Galaktyki. Program prezentowany jest przez niezastąpionego Dylesa Endeela – zasłużonego korespondenta wojennego i wielokrotnego laureata „Holoodbiornika Roku”. Ekipa filmowa dostarczy widzom prawdziwego oblicza rzeczywistości, będąc tam, gdzie dzieje się historia.

Dzień dobry, Galaktyko! W dzisiejszym wydaniu mamy dla Was coś nowego, gdyż jesteśmy tam, gdzie z holokamerą nie zapuścił się dotąd nikt! Wyregulujcie swoje holoodbiorniki i uruchomcie tryb rzeczywistości wirtualnej. Rozejrzyjcie się po okolicy. Poczujcie gryzący zapach ładunków wybuchowych, który wdziera się w nozdrza. Usłyszcie huk dziesiątek wystrzałów, jakie zalewają okolicę co kilka sekund. Poczujcie, jak ziemia drży pod Waszymi stopami, gdy skorupa planety krwawi po kolejnym orbitalnym bombardowaniu. Witamy na Lazerian IV.

Reporter niemalże krzyczy do mikrofonu. Jego monolog przerywa kolejna fala ostrzału. Anonimowa ręka w pancerzu chwyta dziennikarza za brzeg kombinezonu, wciągając go do pobliskiego okopu. Po kilkunastu sekundach ciszy, Dyles Endeel ponownie zabiera głos.

Lazerian IV było niegdyś ośrodkiem handlu. Bliskość Szlaku Koreliańskiego sprawiła, że planeta ta wręcz ociekała bogactwem. „Pokój kosztuje, lecz wojna jest jeszcze droższa”, wspomina lokalne powiedzenie. Dzięki tej prostej dewizie, Lazerian pozostawało światem wolnym od wojen i problemów przez tysiąclecia, torując sobie drogę własnym bogactwem. Niezależnie od ustroju Galaktyki, od frakcji, jaka nią rządziła, system niezmiennie gwarantował idealne podłoże pod wszystkie rodzaje interesów.

Obraz na moment zadrżał, charakterystyczny szum zakłóceń wypełnił kanał wizualny i audio. Ktoś poza kadrem krzyknął ostrzegawczo. Ułamek sekundy później, szare niebo, splątane kłębami smolistych chmur, rozświeliły cyjanowe aury impulsów elektromagnetycznych.

To okręty Nowej Republiki, które bombardują pozycje wroga, dziesięć kilometrów za tą linią. Planeta, która nigdy nie widziała wojny, teraz jest w jej samym środku. Bogatemu Lazerian trafił się wróg, którego nie da się kupić, oponent nieposiadający żadnych wartości, do których można się odwołać. Yuuzhan Vongowie zignorowali piękne, zalesione kontynenty. Ominęli plaże, pełne luksusowych kurortów. Na rafach koralowych, gdzie niegdyś wybudowano drewniane platformy wypoczynkowe, osiadły lądowniki piechoty. Z planety, która widniała na holopocztówkach, nie zostało nic. Lasy spłonęły. Morza wyparowały. Niebieskie niebo i żar łagodnej gwiazdy ustąpiły miejsca szarej melasie, a czyste powietrze wyparły ciężkie siarczany i skalny pył.

Na podkreślenie słów dziennikarza, operator holokamery na moment wyjrzał zza okopu i skierował obiektyw na horyzont. Świat, jaki przedstawia obraz, jest niemalże jednolity, aż po horyzont. To szary grunt, bez znaków szczególnych, wypełniony lejami po tysiącach uderzeń. Co jakiś czas, w oddali, widać setki błysków, żłobiących w powierzchni planety szereg kolejnych kraterów. Chmury wzbudzonego pyłu unoszą się nad pobojowiskiem, zasnuwając je, niczym ciężka pierzyna.

Lazerian IV to miejsce wojny pozycyjnej. Zaczęło się kilka miesięcy temu, gdy siły Nowej Republiki wycofały się z Koreliańskiego szlaku handlowego i osiadły właśnie tutaj. Wkrótce po nich przybyli Yuuzhan Vongowie. Od tamtej pory, zarówno na orbicie, jak i na lądzie, trwa nieustanna wymiana ognia. Ilość strat była astronomiczna na samym początku starcia, lecz z czasem ustabilizowała się do relatywnie niskiej wartości. Obie strony utknęły na swoich pozycjach, okopując się w liniach umocnień. Ataki, których jesteśmy świadkami, nie uległy zmianie od wielu tygodni. Podobnie jak żołnierze, którzy przybyli tutaj tymczasowo, a zostali na stałe. Zejdźmy teraz do mniej wysuniętych pozycji, gdzie znajdują się koszary. Tam postaramy się porozmawiać z niektórymi z ich rezydentów.

Po kilku minutach marszu, ekipa dociera do owalnej śluzy, która otwiera się z ponurym zgrzytem. Po chwili w kadrze ukazuje się wnętrze niewielkiego pomieszczenia, będącego raczej umocnioną norą, aniżeli faktycznym schronieniem. Ściany, oświetlone mdłą, przemysłową lampą, obłożono blachą, by powstrzymać sypiący się z nich piach. Metalowe podpory utrzymują drżące sklepienie nad głowami żołnierzy, którzy w przeciwieństwie do reportera, nie reagują echo odległych uderzeń pocisków.

Znajdujemy się teraz w koszarach odziału Vurt. Jest z nami Sierżant Darin Kronn. Sierżancie, skąd jesteś i jak się tu znalazłeś?

Pochodzę z Coruscant. Wstąpiłem do armii pięć miesięcy temu. Kieruję jednostką artylerii konwencjonalnej. Jestem tu, bo taki dostałem rozkaz…

Artyleria konwencjonalna? A co to takiego? Czy różni się ona czymś od turbolaserów, jakie widzimy na holofilmach?

Turbolasery strzelają… plazmą, chyba. Artyleria konwencjonalna to ładunki wybuchowe, miotane przez inne ładunki wybuchowe. Antyczna technologia, ale zaskakująco dobrze radzi sobie z psuciem wszystkiego na dużą skalę. Walimy tym, bo to dostaliśmy. Gdy tu przyleciałem, byłem zaopatrzeniowcem. Moją korwetę zdjęli na orbicie. Przeżyło nas kilku, a że ludzi brakło, to wrzucili nas tutaj, na dół. Kazali strzelać, więc strzelamy. Chyba wciąż chcą, byśmy strzelali, skoro codziennie dosyłają więcej amunicji. Życie żołnierza. Sam nie wiem o chu…

To zrozumiałe, że wojna budzi wiele pytań, a już na pewno wśród tych, którzy poświęcają życie. Chciałbym teraz zapytać o zdanie drugiego żołnierza, który właśnie do nas dołączył. Przepraszam, czy mógłby pan opisać naturę swoich obowiązków?

Proszę pana?

To starszy szeregowy Valin, jest tu od kilku miesięcy. Bez hełmu nic nie usłyszy, jest głuchy.

Głuchy?

Tak. Jak już wspominałem, dowodzę jednostką artylerii konwencjonalnej. Valin jest jednym ze strzelców. Jego działo oddaje sześć strzałów na minutę. Jego zmiana trwa dwanaście godzin, z przerwami. To daje ponad cztery tysiące strzałów dziennie. Nawet z hełmem, który chroni słuch, po dwóch tygodniach takiej terapii jest się głuchym jak pień. Może słuch by mu kiedyś wrócił, gdyby nie to, że działo jego kumpla eksplodowało podczas strzału wadliwym nadzieniem. Dostał po łbie tak mocno, że chyba nic do niego nie dociera.

Chce pan powiedzieć, że szeregowy Valin jest… niepełnosprawny?

Na to wygląda, chociaż sam tego nie przyzna, bo od tamtego czasu raczej nie zabiera głosu. Czasami warknie, jeżeli jest mu bardzo źle, ale przeważnie po prostu siedzi cicho.

Czy w związku z tym nie uważa Pan, że coś jest z nim nie tak? Że może należałoby go odesłać za front, by udzielić mu prawidłowej opieki specjalisty?

Nie. Przecież wciąż oddaje sześć strzałów na minutę.

Następne odcinki wkrótce.