Felieton autorstwa Porro Vancila – wielokrotnie nagradzanego korespondenta wojennego, który zasłynął krytycznym spojrzeniem na działania Rebelii, a następnie Nowej Republiki. Wraz z początkiem wojny z Yuuzhan Vongami Vancil stracił swą stałą rubrykę w jednym z popularnych programów, który od tamtej pory obrał ton prorządowy. Porro Vancil jest teraz niezależnym autorem, a dzięki powrotowi sieci Holonet i cyrkulacji informacji w mediach społecznościowych, jego kontrowersyjne teksty ponownie zyskują na popularności.
Wojskowe biuletyny informacyjne jak zwykle rozpływały się nad nieskazitelnym sukcesem naszej armii. Piękni żołnierze w błyszczących mundurach wyzwolili następny świat, stawiając flagę na szczycie rumowiska. Nie zrozumcie mnie źle – ja współczuję tym chłopakom. Wszyscy krzyczą, że wojna się skończyła, że wygraliśmy, a oni wciąż tam są. Wciąż są na froncie i „kończą” tę wojnę, często ginąc gdzieś na końcu galaktyki. Giną w momencie, gdy społeczeństwo chce już zapomnieć o konflikcie, gdzie każdy z nas stał się kompletnie nieczuły na kolejne tragedie, które do nas docierają. Widzicie te numerki w raportach, w czerwonej ramce – tylu zginęło, tylu zaginęło, tylu jest rannych. Obok po oczach bije Was jeszcze większy slogan, który dotyczy wpadki jakiegoś holonetowego celebryty i jakimś cudem, w ponurym i groteskowym znaczeniu, interesuje bardziej. Ofensywy, defensywy, walne zwycięstwa, tragiczne porażki, pierwszy front, drugi front, zaraz pewnie trzeci i czwarty. Kolejne restrykcje, kolejne cięcia budżetu, akcje solidarnościowe z frontem, wspaniałe inicjatywy. A my już jesteśmy obojętni, wzruszamy ramionami, bo przywykliśmy. Dominującą myślą w naszych głowach stało się wyjątkowo podłe pytanie: wojna trwa – i co z tego?
W dziennikarskim obowiązku będę jednak nadal o wojnie pisać, bo czy chcemy, czy nie, konflikt ten ma na nas ogromny wpływ. On nadal istnieje, mimo naszej znieczulicy. Pochłania nie tylko życia, ale niesie ze sobą skutki – nie tyle militarne, co polityczne. Starcie z Yuuzhan Vongami jest obecnie niczym sztorm, który stopniowo podkopują naszą bezcenną wysepkę. Pomijam tu działania wielkich graczy, bo to, że Imperium (już nie Resztki!) oraz KZR rozbierają Nową Republikę na części, jest już chyba oczywiste. Chodzi mi tutaj o coś innego, a mianowicie o to, jaki ten konflikt ma wpływ na nasz ustrój i tych, którzy nami rządzą. Na naszych eleganckich i uśmiechniętych bohaterów, którzy mieli wyciągnąć nas z tego bałaganu i postawić do pionu. Na ikony, które onieśmielały swoją nieomylnością i tym, że zawsze robią to, co słuszne. Tymczasem szczyt naszej politycznej piramidy zaskakująco szybko się kruszy. Przykład? Admirał Tra’est Kre’fey.
Powiem Wam coś w tajemnicy – Admirał jest skończony. Miał bardzo mocne karty na początku tej partii Sabaka. Nikt nie zauważył, że kilka wypadło mu z rękawa, bo wszyscy inni gracze dostawali tak srogi łomot, że przez załzawione oczy mogli widzieć tyle, co nic. Bothanin wpadł na szczyt władzy niczym torpeda, którą Luke Skywalker wysadził pierwszą Gwiazdę Śmierci. Jego podróż szybem wentylacyjnym do serca Nowej Republiki była piękna i spektakularna, ale kończy się eksplozją, której huk jeszcze długo będzie dzwonił nam po uszach. Zapytacie – o co chodzi? O czym ten Porro znowu wygaduje? Otóż tłumaczę, bo sprawa jest wybitnie prosta – Admirał się przeliczył i to potężnie. W ostatni rozdaniu postawił wszystkie żetony, bo tak zachłysnął się władzą, że uwierzył we własny geniusz.
W ostatnich wiadomościach mówiło się o operacji na północy. Nasze wojska odbiły sporą część terytorium, a floty Antillesa i Kre’feya miały dopełnić dzieła i wyczyścić Perlemiański Szlak Handlowy. Rzecz w tym, że się to nie udało – nie, że trochę, ale kompletnie! Operacja na północy była ogromnym fiaskiem, o czym oficjalne kanały oczywiście milczą. Sprawa sprowadza się do tego, że Kre’fey zignorował raporty wywiadu, zignorował Bel Iblisa, zignorował nawet Antillesa, który pragnął ocalić skórę naszego uparciucha. Kre’fey pragnął splendoru zwycięstwa. Zasiedział się w gabinetach, zaczęła doskwierać mu nuda, chciał pokazać, że wciąż „to coś” ma. Skończyło się tym, że zlekceważył informacje o przeciwniku. Zlekceważył wroga, który jeszcze kilkanaście miesięcy temu miał w garści całą galaktykę. Jednym ruchem Bothanin wydał wyrok na zdecydowaną większość trzymanej przez siebie floty i wlazł w wielką, śmierdzącą pułapkę. Nawet interwencje sił pozostałych dowódców tu nie pomogły. Zginęło naprawdę wielu żołnierzy, a że większość z nich należała do bothańskich flot, możecie tylko sobie wyobrazić, że w kraju na Kre’feya nie czekają z bukietami kwiatów.
I tak to się kręci. Bohaterowie czynią swe bohaterskie czyny, a płacą za to zwykli żołnierze i również my. Nowa Republika po raz kolejny będzie zrzucała się na nowe krążowniki. Owszem, okolice Szlaku Perlemiańskiego są już nasze, ale tylko do pewnej granicy, bo opóźnienie spowodowane porażką Kre’feya pozwoliło Huttom na własny ruch. Kartel „wyzwolił” więcej światów po swojej stronie, odbił również kilka granicznych, które pozostały puste po panicznych ruchach naszych flot. Jeżeli można tutaj szukać jakiegokolwiek sukcesu, to jest nim to, że bothański domek z kart się zawalił. Stara Gwardia, czyli wszyscy herosi Rebelii, których tak znamy i kochamy, znów zyskali wpływy na salonach i zapewne usadowią się na stołkach wygrzanych przez Bothan. Najszerzej uśmiecha się Cal Omas – dotychczasowy senator Alderaana, który przez całą wojnę prowadził różne szlachetne inicjatywy, z których wynikło tak wiele. Omas to typowy wodzirej zabawy, który dogada się z każdym. Stare wygi politycznego świata? Sami swoi! Bohaterowie Rebelii? Niemalże rodzina! Jedi? Zawsze byłem fanem Mocy! Tak, Cal Omas z pewnością potrafi dryfować w kałuży polityki i teraz, gdy przyszedł czas, dopływa dumnie do brzegu. Przyzwyczajajcie się do jego serdecznego lica, które za chwilę szczerzyć będzie zęby, pozując z największymi paskudami Galaktyki, z którymi po prostu „trzeba się dogadać”.
Galaktyka jest znudzona i zmęczona wojną. Jeżeli Omas ma być dobrym wujkiem, który przyjdzie i powie nam, że nic się nie stało, a przyszłość rysuje się w ciepłych barwach, niech tak będzie. Jestem jednak na tyle stary, by rozumieć, że za każdą gwiazdą dyplomacji i kryształową personą kryje się potężna służba sprzątająca brud. Pozbywając się srogiego Kre’feya zyskamy kogoś, kto zrobi dokładnie to samo, ale w lepszym stylu, a polityczny ekskrement opakuje w sreberko. Czekają nas czasy dziwne, gdzie Galaktyka będzie musiała się od nowa uformować. Miejmy nadzieję, że w tym bliżej niezdefiniowanym kształcie znajdzie się jeszcze miejsce dla ustroju, który będzie nosić ślady demokracji.
Zaktualizowano Mapę Galaktyki.
Komentowanie wyłączone.